Postanowiłam zebrać wszystkie moje wiersze napisane w latach 2000-2013, które niegdyś umieściłam na tej stronie w różnych postach i czasach w jednym wspólnym poście tak, aby oddzielić moją poetyczną twórczość. I wyznaczyć nowy etap.
Kolejność jest luźna i nie zawsze chronologiczna, nie które z pierwszy moich wierszy opatrzone są konkretnymi datami w latach późniejszych roczniki zacierając się. Pozostaje spójny okres w jakim powstały i zbliżona tematyka poszukiwania siebie opartego od wrażliwe sensoryczne odczuwanie.
Kolejność jest luźna i nie zawsze chronologiczna, nie które z pierwszy moich wierszy opatrzone są konkretnymi datami w latach późniejszych roczniki zacierając się. Pozostaje spójny okres w jakim powstały i zbliżona tematyka poszukiwania siebie opartego od wrażliwe sensoryczne odczuwanie.
Mam nadzieję, że kiedyś będę mogła wydać moje wiersze w postaci tomikowej na pięknym pachnącym drukiem papierze. Z grafikami lub zdjęciami o tematyce współgrającej z emocjami poetycznymi. Kilka pomysłów chodzi mi po głowie. Nie mniej aby projekt ten miał miejsce potrzeba czasu, cierpliwości i pracowitości.
Strach przed sobą
Banalne trwonienie czasu
Na rzeczy
małe
Na ludzi słabych
Na chwile złudne
Na słowa
zgubne
Zaśmiech
Serce jak hotel, które chce być domem
Jak łatwo uwierzyć w to co chce się wierzyć
Jak łatwo uwierzyć w to co chce się wierzyć
Siedzisz i śmiejesz,
ryczysz a gęba gnije pod maska
*
W tym szaleństwie nie ma metody
Jak kot ganiający za swoim
ogonem
Zwichrowany system
Dłoń, która szuka swojej dłoni
Umysł
pogubiony w milionach myśli
I ten lodowaty szum otulający, który pełza
wzdłuż kręgosłupa.
*
...gdyby ktoś
pół roku temu powiedział mi gdzie będę dziś
chyba spojrzałabym z lekką złośliwą ironią, iż kpi ze mnie
gdyby ktoś skreślił obraz, wyostrzył, przydał zapach i światło
przesmyknięte powieką przymrużoną uraczyłabym głuchym zaśmiechem
okraszonym gorzkawą, czarną ripostą, wyginając słowa, ubarwiając,
zaiste, arcypięknie, a jeśli tak, to tak jakby nic w co wierzyłam, nie miało
prawa bytu, a mimo wszystko ów byt miał rację szydzące ze mnie,
z mojej naiwności i ślepoty.. coś co nie miało prawa istnieć, co powinno
umrzeć śmiercią naturalną czasu, istniało ogłupiając.
chyba spojrzałabym z lekką złośliwą ironią, iż kpi ze mnie
gdyby ktoś skreślił obraz, wyostrzył, przydał zapach i światło
przesmyknięte powieką przymrużoną uraczyłabym głuchym zaśmiechem
okraszonym gorzkawą, czarną ripostą, wyginając słowa, ubarwiając,
zaiste, arcypięknie, a jeśli tak, to tak jakby nic w co wierzyłam, nie miało
prawa bytu, a mimo wszystko ów byt miał rację szydzące ze mnie,
z mojej naiwności i ślepoty.. coś co nie miało prawa istnieć, co powinno
umrzeć śmiercią naturalną czasu, istniało ogłupiając.
wspomnienia są jak kanciaste szklane koraliki,
zaś inne trochę jak bańki mydlane
zaś inne trochę jak bańki mydlane
tylko bardziej pernamentne tudzież trwalsze.
..te ze szkła obracasz w dłoniach,
wygładzasz mentalnie rysy,
wygładzasz mentalnie rysy,
a kiedy tłuką o twardą, zimną posadzkę realności
zostają ostre raniące fragmenty
konfrontacji z rzeczywistością.
zostają ostre raniące fragmenty
konfrontacji z rzeczywistością.
bańki prędzej czy później pękają;
okruszki mydlane, mieniące,
znikają w tęczowej,
jaskrawej poświacie,
nie roztkliwiasz, nie przeinaczasz
ich kształtu, znaczenia,
zostaje pogodne wrażenie;
coś ulotnego co sprawia, że uśmiechasz,
nawet jeśli już nie pamiętasz pierwotnego znaczenia.
okruszki mydlane, mieniące,
znikają w tęczowej,
jaskrawej poświacie,
nie roztkliwiasz, nie przeinaczasz
ich kształtu, znaczenia,
zostaje pogodne wrażenie;
coś ulotnego co sprawia, że uśmiechasz,
nawet jeśli już nie pamiętasz pierwotnego znaczenia.
czy można nauczyć się zmieniać szkło w bańki mydlane?
wspomnienia jak szklane bańki, mydlane koraliki...
wspomnienia jak szklane bańki, mydlane koraliki...
śmieszne koło, którego byłam świadoma zamknęło się
czasami cholernie trudno jest pozwolić odejść duchom,
zniekształconym rysom, które tak mocno tkwią pod rzęsami
tak bardzo wcierają w skórę dotykiem, niczym cierń,
iż każde najlżejsze poruszenie sprawia ból, a metaliczna woń
sączy, tętni w mózgu, zatruwa serce lubujące w rozterkach na siłę.
Głupie serce, które nie potrafiło zrozumieć, że jeśli coś się kończy,
choćby nie wiem jak mocno krwawiło, jękliwie przez sen zawodziło,
natykając na głuchość, lód i obojętność nigdy nie uwolni i nigdy nie zawróci
czasu, trwoniąc go tak roztrzepanie...
*
Wypadałoby zasnąć...
tak cicho dookoła.
Jakbym była daleko od miasta.
Idealnie cicho, aby wtulić,
zagarnąć wargi, przesmyknąć
językiem po słonej skórze.
zapalone świeczki
w łazience, na podłodze,
migające na półce i małe kostki lodu
nasączone sokiem z truskawek.
*
między jedną burzą, a drugą..
tańczyłam po wodzie
a ogień jaśniał nade mną
dzielna Lenka uśmiechała
i przez chwilę wszystko było takie
proste, dziecinne beztroskie...
*
Lubię widok swoich nagich piersi,
lubię patrzeć jak kurczą, jędrnieją
pod wpływem chłodnego powietrza,
gorącej dłoni i lodu.
Lubię czuć półowalne ruchy, powolne
stopniowo zataczające coraz głębsz
wilgotne kręgi...
Lubię kiedy światło wnikając przez
okno nakreśla subtelne kształy
kryjąc ciała zimnym metalicznym strumieniem
gdzie tyko oddech i cichy odgłos poruszanych
komórek stapia się i paruje w postaci
drobnych słonawych kropelek..
Lubie ich smak, zapach zmieszanego
dotyku, przetarcia skóry, gdzie barwa
pod powiekami jest tak jasna i czysta,
iż żadne słowo, ani symboliczny gest
nie ma znaczenia. Cichość pulsującej krwi.
Złączenie chwili kiedy czuję się idealna,
zaś każdy fragment pasuję z dokładnością
do milimikronanopikometra...
*
Widziałam gwiazdę,
- mały srebrny balonik z helem w kształcie gwiazdki
leciał ulicą na wysokości elektrycznych linek
tranwajowych
wypowiedziałam życzenie...
może się spełni.
z braku spadających i helowe się liczą
nieprawdaż ?
*
Na cóż mi dobro
To jasne i czyste
Gwiazdy milczące
Otumanione łzy…
Zatapiam w pośpiechu.
Ocieram o brzask następny.
Cicho, błaho modlę o prawo
Do pozostania we śnie.
Zbyt często nie chcę
Jeszcze częściej pragnę.
Odejść.
Wrócić.
*
Na ramieniu Twoje usta tak daleko od
moich ust.
Na ramieniu Twoje usta tak blisko mojej
duszy.
... z uśmiechem przez łzy permanentnie.
I wiarą, że gdyby to był tylko sen,
uwierzyłabym od razu.
...bezgłośnie zatrzymaj mnie.
*
Dziewczynka cicho przysiadła
na skraju przepaści balkonu,
powzięła garści zimnych prętów klatki,
przytknęła do rozgrzanych policzków.
Ni łza przestrachu nie ostała uporawszy naprzeciw
niecierpliwemu spojrzeniu.
Z wysoka wysuwając ciało,
baczyła na świat z oddechu w dotyk tkany,
maleńką dłonią sięgając zapachu koralików z promieni
kryształu.
Szeptała magiczne zaklęcia obniżające balkon,
ku waniliowej trawie, ku dzieciom z pisaku cukru i
śmiechu.
Złakniona beztroski,
wszelkiej nieważkości,
słów, myśli i czynów.
Zaszłej wiary, iż połamane skrzydła zawsze zrastają
i w ostateczności zawsze można odlecieć…
…jakby zabrakło czarów.
…wiary, że zawsze ze wszystkim poradzi.
I nie zostanie sama, zmęczona radzeniem
w uradzonym świecie.
|2005, październik|
*
Pióro pijące delikatnie niebiański atrament
przemieniło w rajskiego ptaka.
O cienkim jasnym i łagodnym dziobie.
O cienkim jasnym i łagodnym dziobie.
Ów zaszumiał nieśmiało
i śpiewnie przeleciał dziewiczą
biel kartki, o wpół zrodzone słowa.
W poszukiwaniu niewiadomo czego
znalazłam radość chichru,
beztroskość powietrza
nakłaniającego do śmiechu.
Spojrzałam z odwagą w oczy prozaiczności.
Uchwyciłam tyci sens istnienia?
Aby stracić bezcielesny porządek skalkulowanego
rozsądku.
|2004, 22 sierpień|
*
Woda przelana przez niebo dotyka spierzchniętej ziemi,
ust gorzkich pokrytych kurzem, pyłem światła, dnia i
nocy.
*
…krew utoczona z pokrętnych myśli.
Pisków zczerniałych,
zamkniętych w beczułce strachu.
Obudzam cichy,
ożywia na nowo swój los.
Czekanie przemija dla czasu…
|2003,
29 październik|
*
Całowałam rękę, która trzymała nóż,
zanurzony w mojej krwi.
Ogarniała mnie ironia, że to mogła być
w zupełności jego krew…
Na przekór temu, iż teraz to ja
opadam na pościel
z czarnej agawy
woni cytrusowego szaleństwa.
…śmiech zamiera na naiwnych wargach,
bladych, a tak wygładzonych czerwienią.
|2003|
*
Nie
zapalaj świeczki jeśliś niepewny takowego czynu. Zali mrok stać może jeszcze
ciemniejszym. Oświetlony w połowie narusza prawo ciemności łaknącej czerni,
tuszującej zawiłe kąty przestrzeni. Zapal knot lichy, a ujrzysz mary rubaszne.
Odziej
świec kilka w blaski niepewne, a przyśnią duchy uległe. Stań, jeśli musisz
z
lichtarzem naręcznym i obacz czy w lustrze to jeszcze twa twarz?
*
Chroboczę tęczą nad Twoja głową.
Szeleszczę wodą przy Twoim policzku.
Rozgniatam powietrze na ustach bezwiednych.
Plamię powietrze na dłoniach.
*
Mącę dzieciństwo w pośpiechu decyzji.
Odpowiadam w połowie za życie:
Własne…?
Cudze?
Mieszam odpowiedzi.
Ważę sprawiedliwości właściwych słów,
Oddając fałszem zawiłe prawdy.
I wszystko po to, by choć cząstkę
ochronić,
Szczyptę pamięci beztroski.
Uwalniam motyle pociech.
Na krzyk.
Na gwałt.
Zawieruszonych dłoni.
|2004|
*
Smak daje początek zmysłowości
poukładanej w Woni Dźwięku.
Przesyconego Widokiem gładkiej pieszczoty na słonej
skórze.
|2003|
*
Cesarz stał się niebieski.
I ukłon wypadł dworzanom żółto,
na krzyż z polukrowaną zielenią,
białego wspomnienia, iż kiedyś ich monarcha,
był w zupełności i bezsensu czerwony.
|2003, 21 grudzień|
*
Stoliczku odkryj się
na przód
i zmyj
sam z siebie
nie ludzkie odciski palców
na śliskim, mokrym od łez blacie
|2003|
*
Zamyka oczy delikatnie łaskocząc o ciepłe policzki.
Oddycham nocą i drganiem powietrza.
Gładzące zimne stopy.
W ułamku rozbijam o ciszę, a uśmiech ginie połknięty.
Niewidzialna niczym garść piór rozsypanych na świat,
czepiam splątanych sekund,
tonę we śnie obdartym z życia.
Nie znam początku,
tym bardziej końca.
Prosto przed siebie dotykam?
Szukam ciała,
które powinno leżeć obok...
dla zmysłów niepokonanych.
Nie pamiętam bym czegoś nie chciała.
Zamykam oczy.
Spowiadam Tobie pół o Sobie stanowiącemu.
Na ciszę i szept zdławionych myśli.
Za wiarę oddaję chwilę i materię trzymaną jak dziecię
płochliwe.
…garści słów i tonów.
Szum dawnych i przyszłych jaw.
Co uczynisz ze mną? Nie zwraca złem.
Wiec tylko. W każdym człowieku czai na dnie,
Cień jasny i czysty, a za nim samotny szał tańczących
zmysłów…
Rozpacz i gniew.
Spowiadam…
…nie po raz ostatni.
Czas już rozpocząć bal.
|2004, 13 listopada|
*
Cicha woda delikatnie chłodziła górskie kamienie.
Czas był zbyt wczesny, aby cokolwiek mogło temu
przeszkodzić.
Każda kropla, spójna i lekka pachniała świtem.
Drobne refleksy światła ożywiały ciemną toń.
Drzewa lśniły nad nią kołysząc się wraz z wysokimi
trawami.
|2002, wrzesień|
*
Zrodzona, a niestworzona,
W spół istotna światu.
Żyję.
Oddycham.
Kocham.
Przez łzę ochrzczona.
Z grzechu dobroci poczęta.
Spłacam swe długi.
W potoku wiatru topię,
swe smutki.
Uciekam w głąb płaczu
by stracić myśli.
I nic nie pamiętam.
Niech mi się przyśni.
I wnet nad tą świtą,
rozgrzeje mnie słońce.
A serce z kamienia,
roztopi lodowce…
|2001|
*
Sen jest wspomnieniem słodkiego wiatru,
który od wieków towarzyszył zmierzchowi.
Nocy, siostro Dnia. Zlituj się nad Nami.
Zbyt martwymi. Zbyt żywymi, by żyć.
*
Ja i ja
czyli my dwie.
W jednym ciele
przełamanej duszy.
W blasku wzruszeń,
tajemniczych myśli.
Uczyń mnie sobą.
Póki nią jeszcze nie
jestem...
Komentarze
Prześlij komentarz