Odebrałam plastikową kartę za równowartość banknotu stuzłotowego, licznego
stresu egzaminacyjnego, nieskończenie długiego wyczekiwania i nadziei, że
wszystko uda się i stanę się dobrym, odpowiedzialnym kierowcą. Magiczna karta,
dzięki której ostatecznie uprawomocniła się moją mobilność. Cudowne marzenie
stało się rzeczywistością, a w tle chóry anielskie i lukrowane konfetti – jak
na finałach mistrzostw świata czy innych zawodów sportowych.
Zzzzzzzzytttttt [dźwięk zatrzymanej kasety wideo i wciśnięty przycisk
reverse <<]
Znasz to uczucie? Wyobraź sobie przez chwile, że jesteś kukiełką, kolorową pacynką, która bierze udział w wyścigach.
Idzie Ci całkiem nieźle, poruszasz
się poprawnie, wykonujesz wszystkie polecenia zgodnie z komendami.
Przyspieszasz, zwalniasz skręcasz machając odpowiednimi kończynami
przysupłanymi do sznurków na patyczkach i naglę ktoś życzliwy odcina sznurki
pozwalając Ci biec. Pieczątka klika zatwierdzając pozytywnie, zaś egzaminator nie
szczędząc życzliwego komentarza:
-„Zaliczam Pani egzamin, wszystkie zdania
wykonała Pani poprawnie, ale jednego nie rozumiem. Płacicie horrendalne pieniądze za kursy, wykupujecie godziny, więc dlaczego nie wymagacie od Swoich instruktorów,
aby nauczyli Was jeździć. Brakuje Pani właściwych odruchów, ja nie wiem jak
sobie Pani sama na drodze poradzi.” – uśmiecha się krzywo jakby stracił swoją
szansę na „extra pensję” i wręcza Ci upragniony świstek egzaminacyjnego
papieru. Koniec. Fanfary? Oj nie moja droga Duszyczko. To dopiero początek.
Idealna Auto Szkoła.
Ciekawa jestem czy istnieje choćby jedna Auto Szkoła, która przed zdanym egzaminem na prawo jazdy uczciwie uczy kursanta prowadzić samochód i
poprawnie zachowywać się na drodze. Moja na pewno do nich nie należała.
Zdecydowanie nie poleciłabym jej nikomu. Mogłabym oczywiście podać nazwę publicznie
i zrzucić swoje żale zwracając negatywną uwagę na praktyki stosowane przez
instruktorów tejże placówki, ale tak naprawdę nie ma to większego sensu.
Ponieważ oni wszyscy są jednakowi i najsmutniejsze jest to, że to właśnie sami
kursanci doprowadzili do tego, że Auto Szkoły są tak nastawione i tak uczą.
Wybiórczo, ściśle pod dyktando regułek egzaminacyjnych. Z klapkami na oczach:
-
„Zatrzymaj się na wysokości tej wycieraczki, zrób półtorej obrotu jak widzisz
słupek na wysokości lewego lusterka, patrz w lusterko jak widzisz krawężnik pod
kątem 45 stopni kręć w lewo… (pod jakim kurze udko kątem?!) migaj, migaj się”.
Do smaku i do porzygu kucie na pamięć egzaminacyjnych klasycznych tras,
które notabene można znaleźć na filmikach na YT przygotowanych przez jeszcze
inną szkołę. Do tego sumarycznie kilka godzin, które ulatują w eter
wykorzystane, a to na podjechanie na stację benzynową, załatwienie kilku
prywatnych spraw egzaminatora na rzecz własną bądź szkoły na drugim krańcu
miasta, a to na wymianę kół, bądź ogarnięcie reklamy samochodowej, bo przecież
najważniejsze, żeby kursant sobie pojeździł w te i we te. Wszystko dla jego
dobra, przyjemne z pożytecznym.
Oczywiście udaję się to wszystko zgrabnie przepchnąć,
bo mało, który z kursantów ma odwagę wyrazić swoje niezadowolenie, bądź
zastrzec, że przecież to jest czas nauki opłacany przez niego, bo jeszcze okaże
się, że nasz instruktor ma jakieś tajne wtyki w Sam Wiesz Gdzie i będzie po
rabatkach. Finalnie kwota kursu jest okrutnie przewyższająca krzykliwie
reklamowane promocyjne ceny zachęcające do bezstresowego zdania egzaminu.
Badanie lekarskie + kurs + godziny dodatkowe (naprawdę wierzysz, że w 30h Auto Szkoła
nauczy Cię jeździć? oni już mają na to swoje sposoby, abyś zmienił zdanie) +
egzamin + opłata za wydanie prawo jazdy + 0.50gr opłaty ewidencyjnej = dużo…
ale skoro powiedziało się A to konsekwentnie trzeba starać się o uzyskanie tego
mitycznego B.
Tak naprawdę nie chodzi o pieniądze...
...bo przecież jeśli takie szkoły
uczyłyby rzetelnie, uczciwie realizując naukę, powierzając kursanta
odpowiedzialnej i merytorycznej kadrze, która nie ucina kwadransów na
pogaduszki w pokoiku zwierzeń tylko wymaga i instruuje kompetentnie – nie
byłoby całego tego cyrku i znacznie mniejsza część kursantów wzdychałaby rzewnie
przed ścianą płaczu po kolejnym zawalonym podejściu. To wszystko jedna wielka „Mafia”
auto szkoły wespół z ośrodkami egzaminacyjnym i idiotycznym systemem – wszyscy o
tym wiedzą i wszyscy kiwają ze zrozumieniem głowami, że będzie tylko gorzej
wraz z nowymi przepisami i nie wiele
można na to poradzić. Jedno wielkie zamknięte koło.
Na kursach dowiadujemy, że
to egzaminatorzy ssą biednych kursantów dopatrując się wszystkiego z precyzją
cięcia najdokładniejszego lasera, a My tu jesteśmy po to, aby przewidzieć każdy
z ich możliwych kruczków i trików, którymi mogą Nas oblać, zaś sami
egzaminatorzy oświeceni nieomylnym doświadczeniem wytykają luki szkołom, a
przecież każda ze stron zarobiła swoje, każdemu po równo wedle zasług, więc
skąd ta wzajemna agresja i przerzucanie odpowiedzialnością?
Wiem, że brzmi to makabrycznie zważywszy, że w tym wszystkim jest
jeszcze jeden bardzo istotny czynnik, o którym niewolno nam zapomnieć,
rzekłabym, iż najważniejszy – gwiazda wieczoru - Kursant i jego własne
predyspozycje i psychiczna odporność. Odporność na stres egzaminu, umiejętność odpowiedniej
oceny sytuacji na drodze wespół z elastycznym reagowaniem na różne zmienne wynikające
z warunków atmosferycznych czy też zachowania osób trzecich, bezpiecznej jazdy
wynikającej z właściwego użytkowania pojazdu, znajomości przepisów o ruchu
drogowym i prawidłowych odruchów, które przecież tak naprawdę wyrabia się
empirycznymi latami.
Usiadłam za kierownicą szczęśliwa, dumna i jednocześnie straszliwie przestraszona.
Podobno trzeba przejechać 10 tyś. km, aby powiedzieć o sobie –
„Jestem dobrym kierowcą. Potrafię jeździć”. I ta niesamowicie motywująca
świadomość, że z każdym miesiącem jesteś coraz lepszym i śmiejesz się z siebie
jakim byłeś na początku zielony. Tak mówią doświadczeni kierowcy, tak będę się
czuć za jakieś 9970km – jak już nauczę się jeździć.
Jeśli Ty jesteś w trakcie kursu, zawiesiłeś się po kolejnej nieudanej
próbie ogniowej Ty kontra „Mafia” albo przymierzasz się to wiedź, że nie jest
oczywiście tak, że na kursie niczego nie da się nauczyć. W końcu teorię zdałam
za pierwszym razem, praktykę prawie za pierwszym, po tym wszystkim nie ma już
większego znaczenia cyferka. O sukcesie pozytywnie zdanego egzaminu decyduje
przede wszystkim Twoje nastawienie i wiara w siebie. Możesz trafić na Najlepszą
Auto Szkołę na świecie, która będzie udawać Najlepszą i chwalić 99.9%
zdawalnością (nie ma takiej) albo na przeciętną mało znaną z jednym, trzema
instruktorami, którzy poświęcą 100% czasu Tobie (nie ma takiej), a i tak coś
nie zaskoczy dopóki Twoje podejście nie będzie właściwie ukierunkowane.
Nie wolno się bać próbować. Nie wolno dawać za wygraną.
Nawet jak na Ciebie trąbią,
nawet jak na początku jeździsz za wolno, niepewnie ponieważ boisz się, że ktoś,
nagle wybiegnie na środek drogi i nie zdążysz się zatrzymać na czas albo
zrobisz coś z arsenału „obowiązkowej listy, która kończy egzamin”. To wszystko
siedzi w głowie. Strach wymieszany z czkawką egzaminacyjnych wyuczonych
zachowań. Jak to powiedział jeden z sympatyczniejszych i na oko rzetelniejszych
instruktorów:
- „Teraz nauczymy Cię jak zdać egzamin, później jak będziesz
chciała przyjdziesz do mnie na kurs to oduczę/nauczę Cię jak się normalnie
jeździ.” Niestety nie wiele godzin miałam możliwości z nim praktykować, gdyż
terminy doń były wiecznie pozajmowane. Przynajmniej on jeden powiedział prawdę
i nie dopytywał, a z kim Pani jeździła, kto Panią nauczył takich głupot?
Dlatego najważniejsze to myśleć pozytywnie i mieć obok siebie zaufanego
człowieka, który będzie denerwował się za Ciebie, przed egzaminem zagra z Tobą
w karcianego Taja, a kiedy zdasz cierpliwie przetłumaczy język egzaminowy na
powszechny praktyczny i pełen satysfakcji sposób. Człowiek, który nie ma nic
wspólnego z całym tym bałaganem. Od lat bezpiecznie sam jeździ potrafi
wytłumaczyć co i jak. Ktoś komu ufasz i kto cierpliwie zrozumie czemu się
boisz, pod warunkiem, że będziesz w stanie wyartykułować wszystkie obawy i
idiotyzmy, których nauczyli Cię na kursie bez zawstydzenia, że zostaniesz
wyśmianym – w końcu ta osoba sama zdawała taki sam kurs (trudniejszy w jednych,
łatwiejszy w innych aspektach w zależności od czasów i modelu egzaminacyjnego).
Jeśli tak, droga przed Wami szczęśliwa, bezpieczna i wolna [najlepiej z samymi
skrętami w prawo ;)].
by Paul Wynn Mackenzie |
Zdrawiam Ciepło i Puchato
Juju z Zielonego Listka ^^
Bardzo ciekawy post, ja akurat miałam to szczęście, że mój kurs na prawo jazdy był na prawdę dobry. Trafiłam na świetnego instruktora, który doskonale mi wszystko wytłumaczył. Nie było sztywnej nauki pod egzamin, oczywiście pokazywał mi jak coś się robi na egzaminie, ale przy okazji mówił jak się to robi w prawdziwym świecie, dlatego też miałam na to dobry pogląd. Zdałam za pierwszym razem i byłam dość zadowolona.
OdpowiedzUsuńInteresujący post, przypomniał mi on o moich przygotowaniach do egzaminu na prawo jazdy. Jestem ogólnie straszną panikarą, dlatego bardzo zależało mi na tym by szkoła jazdy, z której usług zdecyduję się skorzystać, spełniała wszystkie moje oczekiwania. Przede wszystkim zależało mi na tym by trafić do dobrego, zaufanego instruktora, który byłby cierpliwy i wyrozumiały. Z polecenia przyjaciółki zapisałam się do renomowanej szkoły jazdy i to był prawdziwy strzał w dziesiątkę. Instruktor pomógł mi wyrobić zdrowe nawyki i podejście, dzięki czemu zdałam za pierwszym razem.
OdpowiedzUsuńNauka jazdy dla wielu osób jest stresująca, ale mimo wszystko prawa jazdy warto mieć. Wystarczy znaleźć dobrą szkołę i wszystko idzie sprawniej.
OdpowiedzUsuń